Siedział w
małej kawiarence w samym centrum Monachium, zastanawiając się, co tu właściwie
robi. Nie wiedział, o czym i jak z nią rozmawiać, ale wiedział, że to
konieczne. Przez ostatni tydzień w jego głowie pojawiło się tysiąc pomysłów,
jak zacząć tę rozmowę, jednak żaden z nich nie wydał mu się właściwy. Chciał
się jakoś do niej zbliżyć, zdobyć jej zaufanie, chociaż doskonale wiedział, że
jest to raczej niemożliwe.
Po raz
kolejny sprawdzał godzinę na wyświetlaczu swojego smartphona, co było wyraźną
oznaką zdenerwowania. Dopijał właśnie drugą kawę i zaczął wątpić, czy umówione
spotkanie w ogóle dojdzie do skutku. Właśnie wtedy do pomieszczenia wpadła
Clary i zaczęła niepewnie rozglądać się po stolikach, szukając tego właściwego.
Kiedy wreszcie znalazła obiekt swoich poszukiwań, lekko się skrzywiła i ze
strachem, którego starała się nie okazywać, podążyła w jego stronę.
-Masz pięć
minut!-oschłym głosem poinformowała chłopaka, rzuciła swoją torebkę na stolik i
usiadła naprzeciwko, próbując uniknąć kontaktu wzrokowego ze skoczkiem.
Andreas
poprawił się na swoim krześle, wziął głęboki oddech i zwrócił się do
dziewczyny.
-Potrzebuje
pomocy, a dokładnie pomocy finansowej.
Clary
wyraźnie to rozbawiło. Zaśmiała się i nie przerywając zabawy kosmykiem swoich
włosów, które były dla niej najwyraźniej ciekawsze niż twarz Wellingera,
zapytała.
-Ode mnie?
Zabawne! Przecież ja nie mam pieniędzy…
-Twój
ociec…-Niemiec brnął dalej w to, co założył sobie jakieś pięć minut temu.
-Mój ojciec
ma pieniądze, ale jak sam stwierdziłeś, nie są one moje. Przykro mi, ale nie
mogę ci pomóc.-Teatralnie wzruszyła ramionami.-Twój czas się kończy, więc jeśli
to wszystko, to ja już pójdę. Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż siedzenie tu
z zupełnym idiotą!
Dziewczyna
zaczęła zbierać swoje rzeczy, ale Andreas bardzo potrzebował tych pieniędzy,
które nie tylko dawały Melody szansę na życie, ale też dawały jemu samemu
szansę na utrzymanie kontaktu z Clary.
-Te
pieniądze nie są dla mnie!
-Nie
obchodzi mnie to i nawet gdybym je miała, nie dałabym ci ich. So cry me a
river, Wellinger!
-One są dla
Melody! Potrzebuje ich dla Melody! Ona umiera, rozumiesz!?-Zadał pytanie, na
które odpowiedź była zbędna.
Rozumiała.
Rozumiała zbyt dobrze...
- Jedyną
szansą jest bardzo droga operacja, a nawet ja nie mam takich pieniędzy! Co
innego mam zrobić? Do kogo się zwrócić? Szukam fundacji, proszę o pomoc
znajomych, ale to nie wystarcza…-jego głos był pełen desperacji.
Clary długo
nie odpowiadała. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Z całego serca nienawidziła
osoby, która siedziała naprzeciwko niej, chciała się uwolnić od Wellingera. Ale
czy tak właśnie należało postąpić? Wiedziała jak bardzo boli strata kogoś
bliskiego i nawet największemu wrogowi nie życzyła doświadczenia tego, co ją kompletnie
zniszczyło i nadal nie pozwalało normalnie żyć. Może to w jej rękach było teraz
życie tej dziewczyny? Nie chciała mieć jej na sumieniu, nie chciała odpowiadać
za śmierć kolejnej osoby.
Andreas
zauważył, że Norweżka bardzo przeżywała tą wiadomość. Doskonale wiedział,
dlaczego. Znowu zrobiło mu się jej żal. On jeszcze miał nadzieję, której ona
nie miała nawet przez chwilę. Wiedział, że była samotna. Nie musiała mu tego
mówić. Chciał jej jakoś pomóc, chyba był jej to winny. Wiedział jednak, że ona
nie chce jego pomocy i pewnie najchętniej nigdy więcej by się z nim nie
spotykała. Bolało go to. Bolało, ponieważ nie był już tym nieczułym draniem, co
kiedyś. Wstydził się tego, co kiedyś zrobił i wiedział, co na to wszystko
powiedziałaby Melody.
Clary zamrugała
kilkukrotnie, powstrzymując łzy, które chciały potokiem rozlać się po jej wiecznie
smutnej twarzy. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na skoczka, który wpatrzony w
nią, intensywnie o czymś myślał. Nie miała jednak czasu na jego wewnętrzne
monologi, chciała wyjść, potrzebowała świeżego powietrza.
-Dobrze,
postaram się coś załatwić. Ale nic nie obiecuję.
Chłopak,
wyraźnie się ożywił.
-Super!-Prawie
wykrzyczał. -To znaczy, byłbym bardzo wdzięczny. Wiem, że pomaganie mi jest dla
ciebie trudne, dlatego bardzo doceniam to, że to robisz.
-Tak. Ale
skąd możesz wiedzieć, czy pomaganie tobie jest dla mnie czymś trudnym?
-Wiem, że
mnie nie lubisz, chociaż cały czas nie wiem, co takiego ci zrobiłem.-Nie dał po
sobie poznać, że wie już, skąd ją kojarzył i ma pełną świadomość, dlaczego tak
go nienawidzi.
-Nie trawię
prawie całej ludzkiej populacji. Nie czuj się wyróżniony.-Odpowiedziała prawie
bez emocji.
Andreas
chciał coś jeszcze odpowiedzieć, ale Clary dłużej nie wytrzymała.
-Zrobię, co
w mojej mocy, ale obiecaj mi jedno.-Ostatni raz spojrzała w jego stronę.-Kiedy
to wszystko się skończy, nigdy więcej się ze mną nie skontaktujesz.
Nie wiedział,
dlaczego, ale poczuł jakieś ukucie w sercu. Nie mógł być zszokowany taką prośbą
z jej strony, a jednak tak się czuł.
-Masz moje
słowo.-Odpowiedział bez większych emocji w głosie.
Skinęła
głową i ruszyła w stronę wyjścia.
Patrzył jak
się oddala i czuł ogromną ulgę. To wszystko bardzo go zestresowało. Dalej
myślał o tym, co przed chwilą jej obiecał. Wiedział, że to wszystko nie może
się tak skończyć. Ale jak miał cokolwiek zmienić?
Karl chodził
po mieście, próbując chociaż przez chwilę nie myśleć. Niestety, tak się nie
dało. Do tej pory nie odezwał się do Clary, a i ona nie wyraziła potrzeby
jakiegokolwiek kontaktu. Czuł, że to koniec. Koniec czegoś, co tak właściwie
nie miało początku. Był tym faktem przybity, ponieważ znowu coś mu w życiu nie
wyszło. W skokach też nie szło mu ostatnio dobrze, sezon zimowy był coraz
bliżej, a on była prawie pewny, że nie znajdzie się w pierwszej drużynie. Czy
mogło być gorzej? Oczywiście, w końcu mówimy o Karlu Geigerze. Jego najlepsza
przyjaciółka, którą kochał jak głupi, tak po prostu sobie umierała. Nie przejmowała
się tym, że go zostawia, umierała i on nie mógł nic na to poradzić.
Gdy
wszystkie te fakty ze swojego marnego życia poskładał w jedno, wezbrała się w
nim złość. Kopnął w napotkany na drodze kosz, czego chwilę potem pożałował,
bo silny ból rozszedł się po jego stopie. Zaklął cicho i usiadł na krawężniku.
Nagle poczuł
czyjąś rękę na swoim ramieniu.
-Czy żeby
być takim pechowcem, trzeba nazywać się Geiger?
Takie
sarkastyczne pytanie mogło paść tylko z jednych ust. Skoczek poczuł dziwną ekscytację, którą trudno by mu było opisać słowami.
Bał się na nią
spojrzeć, bał się odezwać, bo to mogło oznaczać ten prawdziwy koniec, na który
nie był gotowy.
Jednak ona też
nic nie mówiła. Usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu.
Wtedy
zrozumiał, że to wcale nie jest koniec.
Objął ją i przycisnął mocno do siebie. Czuł na sobie jej ciepły oddech, który był dla niego
jak tlen, bez którego nie da się funkcjonować.
Była tu.
Była przy nim i nigdzie się nie wybierała. Clary Solberg we własnej osobie.
Chciał, żeby
ta chwila trwała wiecznie.
-Nie zrozumiesz
mnie. Nigdy nie zrobiłaś czegoś tak strasznego.
Andreas
siedział przy szpitalnym łóżku Melody i nerwowo obracał w palcach jakiś
kabelek.
-Wyrzuć to z
siebie, to ci dobrze zrobi. Obiecuję ci, że nie będę cię oceniać. Bez względu
na to, jak złe by to było.-Uśmiechnęła się do niego zachęcająco i złapała go za
rękę.
-Nie mogę ci
powiedzieć komu, nie mogę ci powiedzieć jak… Po prostu nie mogę, to chyba
byłoby nie fair względem niej.
-Więc to
dziewczyna.
Andreas
spojrzał nią ze zdenerwowaniem i niepewnością.
-Dziecka jej
chyba nie zrobiłeś?-Zapytała raczej by go rozluźnić, ale trochę bała się
odpowiedzi.
-Gorzej… Tu
raczej chodzi o psychikę. Ja chyba zniszczyłem jej całe życie.
Powiedział i
wtulił się w Melody, która nie zmuszała go do dalszych zwierzeń.
Po chwili do
Sali wszedł lekarz i z wielkim uśmiechem na twarzy oznajmił.
-To twój
szczęśliwy dzień Melody Herrmann! Zdaje się, że jeszcze coś z ciebie będzie.
Dziewczyna i
jej chłopak momentalnie się od siebie oderwali.
-To znaczy?-Zapytała
z wielkim zaskoczeniem.
-Znalazły
się pieniądze na twój zabieg.-Lekarz nie krył swojej radości.
-Ale jak to?
Przecież mówiliście, że nic się nie da zrobić w tej sprawie. Skąd tak nagle
wzięły się te pieniądze.
-Zostały nam
pieniądze z tegorocznego budżetu i możemy je przeznaczyć dla tych najbardziej
potrzebujących. Ty już się nad tym nie zastanawiaj i ciesz się, bo jeśli
wszystko dobrze pójdzie, święta spędzisz już zupełnie zdrowa, w domu.
Odpoczywaj, bo czeka cię ciężka operacja.
Mężczyzna
jeszcze raz się uśmiechnął i zniknął w korytarzu.
-Słyszałeś!?
Święta w domu! Z rodziną, z tobą! To chyba jakiś cud!-Melody nie mogła
uwierzyć, że szczęście w końcu się do niej uśmiechnęło.
-Tak, to
musi być cud.-Powiedział z przekonaniem.
Doskonale wiedział,
że nie był to cud. A jeżeli był, to ich aniołem była mała, wredna Norweżka,
której winny był coraz więcej.
***
Jakiś dziwny rozdział. W sumie jak wszystkie. Dodaję go, żeby oznajmić, że żyję! Ale co to za życie? Matura za dwa miesiące, ja nic nie umiem... Cytując klasyka, shit happens! Luz w dupie i może jakoś to będzie. Pozdrawiam wszystkich Anderszów, a szczególnie tego, który miesiąc temu przejeżdżał obok mnie na noszach. Jesteś fannemnalny, Super Bardalu! Jestem szczerze poruszona osiągnięciami Rune Velty. Zółwiu, ciebie też pozdrawiam! A najbardziej pozdrawiam naszych brązowych chłopaków i dziękuję im za te emocje. Przegrać po takiej walce i to z wielką Austrią, to żadna porażka. Dziewczyny lubią brąz i ja narzekać nie będę. Byłam w Wiśle, było fajnie, ale nie było Karla. Co to za Wisła, bez Geigera? Wellinga też mnie opuścił. Nic, tylko wpaść w depresję. Matura nadchodzi, sezon się kończy, a moje opowiadanie dodawane w takim tempie będzie trwało tyle, co kariera Noriakiego.
Pozdrawiam.
Ja.