niedziela, 1 marca 2015

Do I wanna know?

Siedział w małej kawiarence w samym centrum Monachium, zastanawiając się, co tu właściwie robi. Nie wiedział, o czym i jak z nią rozmawiać, ale wiedział, że to konieczne. Przez ostatni tydzień w jego głowie pojawiło się tysiąc pomysłów, jak zacząć tę rozmowę, jednak żaden z nich nie wydał mu się właściwy. Chciał się jakoś do niej zbliżyć, zdobyć jej zaufanie, chociaż doskonale wiedział, że jest to raczej niemożliwe.
Po raz kolejny sprawdzał godzinę na wyświetlaczu swojego smartphona, co było wyraźną oznaką zdenerwowania. Dopijał właśnie drugą kawę i zaczął wątpić, czy umówione spotkanie w ogóle dojdzie do skutku. Właśnie wtedy do pomieszczenia wpadła Clary i zaczęła niepewnie rozglądać się po stolikach, szukając tego właściwego. Kiedy wreszcie znalazła obiekt swoich poszukiwań, lekko się skrzywiła i ze strachem, którego starała się nie okazywać, podążyła w jego stronę.
-Masz pięć minut!-oschłym głosem poinformowała chłopaka, rzuciła swoją torebkę na stolik i usiadła naprzeciwko, próbując uniknąć kontaktu wzrokowego ze skoczkiem.
Andreas poprawił się na swoim krześle, wziął głęboki oddech i zwrócił się do dziewczyny.
-Potrzebuje pomocy, a dokładnie pomocy finansowej.
Clary wyraźnie to rozbawiło. Zaśmiała się i nie przerywając zabawy kosmykiem swoich włosów, które były dla niej najwyraźniej ciekawsze niż twarz Wellingera, zapytała.
-Ode mnie? Zabawne! Przecież ja nie mam pieniędzy…
-Twój ociec…-Niemiec brnął dalej w to, co założył sobie jakieś pięć minut temu.
-Mój ojciec ma pieniądze, ale jak sam stwierdziłeś, nie są one moje. Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc.-Teatralnie wzruszyła ramionami.-Twój czas się kończy, więc jeśli to wszystko, to ja już pójdę. Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż siedzenie tu z zupełnym idiotą!
Dziewczyna zaczęła zbierać swoje rzeczy, ale Andreas bardzo potrzebował tych pieniędzy, które nie tylko dawały Melody szansę na życie, ale też dawały jemu samemu szansę na utrzymanie kontaktu z Clary.
-Te pieniądze nie są dla mnie!
-Nie obchodzi mnie to i nawet gdybym je miała, nie dałabym ci ich. So cry me a river, Wellinger!
-One są dla Melody! Potrzebuje ich dla Melody! Ona umiera, rozumiesz!?-Zadał pytanie, na które odpowiedź była zbędna.
Rozumiała. Rozumiała zbyt dobrze...
- Jedyną szansą jest bardzo droga operacja, a nawet ja nie mam takich pieniędzy! Co innego mam zrobić? Do kogo się zwrócić? Szukam fundacji, proszę o pomoc znajomych, ale to nie wystarcza…-jego głos był pełen desperacji.
Clary długo nie odpowiadała. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Z całego serca nienawidziła osoby, która siedziała naprzeciwko niej, chciała się uwolnić od Wellingera. Ale czy tak właśnie należało postąpić? Wiedziała jak bardzo boli strata kogoś bliskiego i nawet największemu wrogowi nie życzyła doświadczenia tego, co ją kompletnie zniszczyło i nadal nie pozwalało normalnie żyć. Może to w jej rękach było teraz życie tej dziewczyny? Nie chciała mieć jej na sumieniu, nie chciała odpowiadać za śmierć kolejnej osoby.
Andreas zauważył, że Norweżka bardzo przeżywała tą wiadomość. Doskonale wiedział, dlaczego. Znowu zrobiło mu się jej żal. On jeszcze miał nadzieję, której ona nie miała nawet przez chwilę. Wiedział, że była samotna. Nie musiała mu tego mówić. Chciał jej jakoś pomóc, chyba był jej to winny. Wiedział jednak, że ona nie chce jego pomocy i pewnie najchętniej nigdy więcej by się z nim nie spotykała. Bolało go to. Bolało, ponieważ nie był już tym nieczułym draniem, co kiedyś. Wstydził się tego, co kiedyś zrobił i wiedział, co na to wszystko powiedziałaby Melody.
Clary zamrugała kilkukrotnie, powstrzymując łzy, które chciały potokiem rozlać się po jej wiecznie smutnej twarzy. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na skoczka, który wpatrzony w nią, intensywnie o czymś myślał. Nie miała jednak czasu na jego wewnętrzne monologi, chciała wyjść, potrzebowała świeżego powietrza.
-Dobrze, postaram się coś załatwić. Ale nic nie obiecuję.
Chłopak, wyraźnie się ożywił.
-Super!-Prawie wykrzyczał. -To znaczy, byłbym bardzo wdzięczny. Wiem, że pomaganie mi jest dla ciebie trudne, dlatego bardzo doceniam to, że to robisz.
-Tak. Ale skąd możesz wiedzieć, czy pomaganie tobie jest dla mnie czymś trudnym?
-Wiem, że mnie nie lubisz, chociaż cały czas nie wiem, co takiego ci zrobiłem.-Nie dał po sobie poznać, że wie już, skąd ją kojarzył i ma pełną świadomość, dlaczego tak go nienawidzi.
-Nie trawię prawie całej ludzkiej populacji. Nie czuj się wyróżniony.-Odpowiedziała prawie bez emocji.
Andreas chciał coś jeszcze odpowiedzieć, ale Clary dłużej nie wytrzymała.
-Zrobię, co w mojej mocy, ale obiecaj mi jedno.-Ostatni raz spojrzała w jego stronę.-Kiedy to wszystko się skończy, nigdy więcej się ze mną nie skontaktujesz.
Nie wiedział, dlaczego, ale poczuł jakieś ukucie w sercu. Nie mógł być zszokowany taką prośbą z jej strony, a jednak tak się czuł.
-Masz moje słowo.-Odpowiedział bez większych emocji w głosie.
Skinęła głową i ruszyła w stronę wyjścia.
Patrzył jak się oddala i czuł ogromną ulgę. To wszystko bardzo go zestresowało. Dalej myślał o tym, co przed chwilą jej obiecał. Wiedział, że to wszystko nie może się tak skończyć. Ale jak miał cokolwiek zmienić?

Karl chodził po mieście, próbując chociaż przez chwilę nie myśleć. Niestety, tak się nie dało. Do tej pory nie odezwał się do Clary, a i ona nie wyraziła potrzeby jakiegokolwiek kontaktu. Czuł, że to koniec. Koniec czegoś, co tak właściwie nie miało początku. Był tym faktem przybity, ponieważ znowu coś mu w życiu nie wyszło. W skokach też nie szło mu ostatnio dobrze, sezon zimowy był coraz bliżej, a on była prawie pewny, że nie znajdzie się w pierwszej drużynie. Czy mogło być gorzej? Oczywiście, w końcu mówimy o Karlu Geigerze. Jego najlepsza przyjaciółka, którą kochał jak głupi, tak po prostu sobie umierała. Nie przejmowała się tym, że go zostawia, umierała i on nie mógł nic na to poradzić.
Gdy wszystkie te fakty ze swojego marnego życia poskładał w jedno, wezbrała się w nim złość. Kopnął w napotkany na drodze kosz, czego chwilę potem pożałował, bo silny ból rozszedł się po jego stopie. Zaklął cicho i usiadł na krawężniku.
Nagle poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu.
-Czy żeby być takim pechowcem, trzeba nazywać się Geiger?
Takie sarkastyczne pytanie mogło paść tylko z jednych ust. Skoczek poczuł dziwną ekscytację, którą trudno by mu było opisać słowami.
Bał się na nią spojrzeć, bał się odezwać, bo to mogło oznaczać ten prawdziwy koniec, na który nie był gotowy.
Jednak ona też nic nie mówiła. Usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu.
Wtedy zrozumiał, że to wcale nie jest koniec.
Objął ją i przycisnął mocno do siebie. Czuł na sobie jej ciepły oddech, który był dla niego jak tlen, bez którego nie da się funkcjonować.
Była tu. Była przy nim i nigdzie się nie wybierała. Clary Solberg we własnej osobie.
Chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie.

-Nie zrozumiesz mnie. Nigdy nie zrobiłaś czegoś tak strasznego.
Andreas siedział przy szpitalnym łóżku Melody i nerwowo obracał w palcach jakiś kabelek.
-Wyrzuć to z siebie, to ci dobrze zrobi. Obiecuję ci, że nie będę cię oceniać. Bez względu na to, jak złe by to było.-Uśmiechnęła się do niego zachęcająco i złapała go za rękę.
-Nie mogę ci powiedzieć komu, nie mogę ci powiedzieć jak… Po prostu nie mogę, to chyba byłoby nie fair względem niej.
-Więc to dziewczyna.
Andreas spojrzał nią ze zdenerwowaniem i niepewnością.
-Dziecka jej chyba nie zrobiłeś?-Zapytała raczej by go rozluźnić, ale trochę bała się odpowiedzi.
-Gorzej… Tu raczej chodzi o psychikę. Ja chyba zniszczyłem jej całe życie.
Powiedział i wtulił się w Melody, która nie zmuszała go do dalszych zwierzeń.
Po chwili do Sali wszedł lekarz i z wielkim uśmiechem na twarzy oznajmił.
-To twój szczęśliwy dzień Melody Herrmann! Zdaje się, że jeszcze coś z ciebie będzie.
Dziewczyna i jej chłopak momentalnie się od siebie oderwali.
-To znaczy?-Zapytała z wielkim zaskoczeniem.
-Znalazły się pieniądze na twój zabieg.-Lekarz nie krył swojej radości.
-Ale jak to? Przecież mówiliście, że nic się nie da zrobić w tej sprawie. Skąd tak nagle wzięły się te pieniądze.
-Zostały nam pieniądze z tegorocznego budżetu i możemy je przeznaczyć dla tych najbardziej potrzebujących. Ty już się nad tym nie zastanawiaj i ciesz się, bo jeśli wszystko dobrze pójdzie, święta spędzisz już zupełnie zdrowa, w domu. Odpoczywaj, bo czeka cię ciężka operacja.
Mężczyzna jeszcze raz się uśmiechnął i zniknął w korytarzu.
-Słyszałeś!? Święta w domu! Z rodziną, z tobą! To chyba jakiś cud!-Melody nie mogła uwierzyć, że szczęście w końcu się do niej uśmiechnęło.
-Tak, to musi być cud.-Powiedział z przekonaniem.

Doskonale wiedział, że nie był to cud. A jeżeli był, to ich aniołem była mała, wredna Norweżka, której winny był coraz więcej.


***

Jakiś dziwny rozdział. W sumie jak wszystkie. Dodaję go, żeby oznajmić, że żyję! Ale co to za życie? Matura za dwa miesiące, ja nic nie umiem... Cytując klasyka, shit happens! Luz w dupie i może jakoś to będzie. Pozdrawiam wszystkich Anderszów, a szczególnie tego, który miesiąc temu przejeżdżał obok mnie na noszach. Jesteś fannemnalny, Super Bardalu! Jestem szczerze poruszona osiągnięciami Rune Velty. Zółwiu, ciebie też pozdrawiam! A najbardziej pozdrawiam naszych brązowych chłopaków i dziękuję im za te emocje. Przegrać po takiej walce i to z wielką Austrią, to żadna porażka. Dziewczyny lubią brąz i ja narzekać nie będę. Byłam w Wiśle, było fajnie, ale nie było Karla. Co  to za Wisła, bez Geigera? Wellinga też mnie opuścił. Nic, tylko wpaść w depresję. Matura nadchodzi, sezon się kończy, a moje opowiadanie dodawane w takim tempie będzie trwało tyle, co kariera Noriakiego.

Pozdrawiam.
Ja.